czwartek, 14 stycznia 2016

"Szukając Kopciuszka", Colleen Hoover

Znudzona przeglądam posty na facebooku. Zauważam zdjęcie „Hopeless” i zatrzymuję się przy nim na dłużej. Przesuwam wzrokiem po komentarzach. „Szukając Kopciuszka jest o wiele lepsze” — czytam — „Hopeless brakuje tego czegoś”. Czy na pewno?

„Szukając Kopciuszka” Colleen Hoover pozostawia nas w świecie znanym z „Hopeless”, ale to nowi bohaterowie wychodzą na pierwszy plan. Narratorem zostaje Daniel, najlepszy przyjaciel Holdera, a jego miłością Six, przyjaciółka Sky. Jednak, jak to zwykle w książkach pani Hoover bywa ich miłość nie jest prosta, a oboje skrywają mroczne sekrety. Na przeszło stu stronach miejsce jest tylko na jeden wątek, ale jak zawsze autorka dostarcza nam multum emocji i niespodziewanych rozwiązań.

Przeziębiona leżę w łóżku, na stoliku nocnym paruje herbata. Sięgam po „Kopciuszka”, bo w sumie nie mam nic lepszego do roboty. Być może nie jest to najlepsza rekomendacja... Ale co mi szkodzi czytać dalej?

Przez większość lektury w mojej głowie tkwiły właśnie takie myśli. Nie porwała mnie, ale była przyjemna, wystarczająco ciekawa. Miło spędzałam przy niej, pomogła mi się zrelaksować po szkole, odwróciła uwagę od bólu gardła. Tylko… nic więcej. Zabrakło wzruszeń jak przy „Hopeless”, czy chociażby aspiracji do ukazania bólu „bad boya”, co uratowało „Losing Hope”. Sama historia miłosna mnie nie porwała, chociażby dlatego, że jest przewidywalna i słabo rozwinięta. I nie, nie napiszę, że taki już los krótkiej formy. Bo nawet na kilkunastu stronach można można zarysować wzruszającą, chwytającą za serce historię miłosną, jak zrobił to Prus w „Kamizelce”. A „Szukając Kopciuszka” jest krótkie, bo na dłuższą opowieść zwyczajnie nie zasługuje i nie ma potencjału.

Mija północ, a ja ciągle nie mogę zasnąć. W moich słuchawkach Florence Welch śpiewa o St. Jude, patronce spraw beznadziejnych. A ja z nadzieją w sercu wstaję, zapalam lampkę i sięgam po „Losing Hope”.

Colleen Hoover to jedna z bardziej rozpoznawalnych autorek książek typu New Adult. Jest ona jednak wyjątkowa, bo za każdym razem w historie miłosne wplata trudne opowieści  o bólu, stracie, ukrywanych problemach. Tak było i tym razem. Poruszyła pewien problem i… tyle. Nie sądzę, abym powinna nakreślić typ tej niespodzianki, bo byłoby to spojlerem, ale właściwie to nie ma o czym pisać. Wprawdzie Hoover wystrzeliła ów fajerwerk, genialnie poprowadziła reakcję Daniela… I wsadziła mu w usta takie: „No, w sumie ok.” Tak bardzo nie mogłam tego zdzierżyć, że nawet błyskotliwy humor nie ukoił mych nerwów. Droga Autorko, jedna uwaga — na stu stronach nie da się stworzyć świetnej obyczajówki i trzeba się było skupić na jednym wątku.

Jest dziesiąta rano, zamykam plik z książkami Hoover, zaznaczam „Szukajac Kopciuszka” na lubimyczytac.pl jako „przeczytane”. Ciekawa przygoda? Och, to nie była przygoda. Co najwyżej wycieczka do muzeum porcelanowych lalek.

“Szukając Kopciuszka” jest najzupełniej poprawną książką, chociaż plasuje się na ostatnim miejscu przeczytanych przez mnie tworów Colleen Hoover. Momentami nieco denerwuje czy nudzi, ale ogólny wydźwięk pozostaje pozytwny. Książka na jeden wieczór, kiedy chcesz oderwać się od poważnych i trudnych spraw. Ale takich powieści tez potrzebujemy, prawda?

Moja ocena: 6/10

sobota, 2 stycznia 2016

Czytelnicze Nawyki Tag + gorzkie żale autorki

Jakiś czas temu, gdy zaczęłam prowadzić tego bloga miałam masę pomysłów na uczynienie go unikalnym. Jednym z nich było robienie tagów co dziesięć postów, czyli kiedy pojawi się wystarczająco treści, na dodanie zapełniacza. I choć przez ten okres mnie i bloga spotkało wiele turbulencji (tak, wiem, ta kolumna z postami jest za wąska!) postanowiłam zrealizować ten plan.
Na pierwszy ogień po długich rozważaniach idą moje Czytelnicze Nawyki, bo ten tag pozwoli Wam chyba njalepiej mnie poznać, przy okazji nie zanudzając. Tag liczy dziesięć pytań, mam nadzieję, że nie odpadniecie po piątym :) Zapraszam!

1. Czy masz w domu konkretne miejsce do czytania?

Nie mam takiego miejsca, czytam przy stole, na wszystkich łóżkach i kanapach, czasem na podłodze. Przesiadywanie długo w jednym miejscu jest dla mnie okropnie męczące i nawet ostatnio recenzję pisałam w trzech pokojach. Z książką też chodzę wszędzie, a później nie mogę jej znaleźć.

2. Czy w trakcie czytania używasz zakładki, czy przypadkowych świstków papieru? 

Staram się używać zakładek, ale nie mam problemu z zaznaczaniem stron jakimiś karteczkami czy papierkami po cukierkach. To zależy, co mam pod ręką. A czasem zakładki nudzą mi się i wtedy robię swoje z origami lub post-itów.

3. Czy możesz po prostu skończyć czytać książkę? Czy musisz dojść do końca rozdziału, okrągłej liczby stron?  

Najczęściej staram się dochodzić do pełnej liczby stron lub końca rozdziału, lubię sobie wyznaczać takie limity "doczytam do 150 stron i idę zgrabić liście/pouczyć się/coś zjeść", jednak nie zawsze daję radę zatrzymać się wyznaczonym miejscu ;) Za to zawsze zwracam uwagę na to, żeby ostatnie zdanie na stronie było w całości.

 4. Czy pijesz albo jesz w trakcie czytania książki? 

Piję, jem, chodzę, oglądam telewizję. Prawie wszystko robię w czasie czytania, bo to połowa mojego życia. 

5. Czy jesteś wielozadaniowa? Potrafisz słuchać muzyki lub oglądać film w trakcie czytania? 

Kurczę, już wyżej odpowiedziałam na to pytanie. Potrafię i często to robię, jednak zawsze na jednej rzeczy skupiam się bardziej, a ta druga przez to cierpi. 

6. Czy czytasz jedną książkę, czy kilka na raz?

Zawsze czytam tylko jedną książkę, tak się przyzwyczaiłam, inaczej nie potrafię naprawdę wczuć się w powieść i nią żyć, a to jest dla mnie najfajniejsze w czytaniu. Lubię dzielić z bohaterami emocje, a gdy jest  zbyt dużo różnych bohaterów staje się to niewykonalne.

7. Czy czytasz w domu, czy gdziekolwiek?

Dom, dom, zawsze dom! Nie potrafię się skupić na książce, gdzie indziej. Trochę wstydzę się wyciągać książkę przy innych, obcych ludziach, a czytanie w środkach lokomocji jest w moim przypadku niemożliwe, bo zaraz mnie mdli.

8. Czytasz na głos, czy w myślach?  

Na głos czytam, gdy książka mnie zbytnio nie pociąga, a ja chcę poćwiczyć dykcję, zazwyczaj czytam w myślach.

9. Czy czytasz naprzód, poznając zakończenie? Pomijasz fragmenty książki?

Nie, nigdy tak nie robię, to zepsułoby mi całą przyjemność z czytania. Czasem, gdy akcja jest wyjątkowo wartka moje oczy same lecą na dół strony, ale staram się z tym walczyć. Czasem też na stronie najpierw czytam dialogi, a potem tekst ciągły.

10. Czy zginasz grzbiet książki? 

Zdarzyło mi się to w przypadku tylko jednej książki, "Czerwonej Królowej" (która trochę na to zasługiwała ;)). Nie zginam grzbietów książek, bo to brzydko wygląda, ale kiedyś nie używałam zakładek i zostawiałam po prostu otwarte książki stronami w dół. No co, już tak nie robię!

Tyle w kwestii moich czytelniczych nawyków, ale mam potrzebę wytłumaczenia się z czegoś. Nie było mnie tu kilka miesięcy, nie licząc jednego słabego posta. Życie w roku szkolnym jest dla mnie mocno absorbujące, poza domem jestem jakieś dziewięć godzin dziennie, a w domu czeka mnie masa nauki na sprawdziany, konkursy i do kółka teatralnego. W tym biegu może i pojawiały się jakieś chęci powrotu na bloga, ale zbywałam je pytaniem: "A właściwie to po co mi to? I tak nikt tego nie czyta.". Oprócz tego staram się, by recenzje były naprawdę porządnie robione zarówno pod względem treści, jak i formy, a to dość pracochłonne. A ja przecież jestem leniem! 

Teraz postaram się być tu przynajmniej raz w tygodniu. Na przeprosiny mam dla Was screen z serialu mojego życia 💔

czwartek, 5 listopada 2015

Dorota Terakowska, "Samotność Bogów"

Błądzę między bibliotecznymi półkami i przesuwam palcem po grzbietach książek. Czuję, że nie znajdę już nic dla siebie, gdy mój wzrok napotyka przeszkodę — TERAKOWSKA. I choć nigdy nie interesowałam się tą autorką, teraz czuję wewnętrzną potrzebę wyjęcia "Samotności Bogów". Może wreszcie trafiłam na to niezwykłe połączenie przestępnego języka i głębszej wartości.

"Samotność Bogów" autorstwa Doroty Terakowskiej to historia przywodząca na myśl Śródziemie Tolkiena. Akcja odbywa się głównie w tajemniczym świecie sprzed wieków, gdy na tereny współczesnej Polski (chyba…) wkraczają pierwsi misjonarze starając się wyplenić pogańskich "bałwanów" i bojaźliwą wiarę w nich. Jednak ci bogowie wcale nie chcą odejść…
Chwytają się wszelkich sposób, aby ludzie o nich nie zapomnieli. Jedyną możliwością staje się Jon, chłopak z wioski, który pragnie tylko pewnego, bezpiecznego istnienia. Życie napisało mu jednak o wiele trudniejszy scenariusz.

Jestem w połowie drugiego tomu "Angelfall", ale Penryn coraz bardziej mnie irytuje. Walczę z ochotą odłożenia czytnika, ale w końcu się poddaję. Siedzę bezczynnie, jednk po kilku chwilach wstaję i ruszam po "Samotność Bogów". Coś wyraźnie przyciąga mnie do tej książki. Czyżby Światowid…?

Podstawowymi plusami tej książki z pewnością są oryginalność oraz sięganie do źródeł ludowych. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak umiejętnym wykorzystaniem "zabobonów" i popularnych opowieści. Postać Światowida jest mi znana z lekcji polskiego, ale dopiero teraz naprawdę mnie ona zainteresowała. Dorota Terakowska umiejętnie wykorzystała to, co jest nam znane, jednocześnie nadając temu unikalny charakter oraz osobliwość. Dzięki niej możemy zapoznać się z pradawną kulturą w naprzyjemniejszy możliwy sposób. Tak sprawnie dobrane tło jest zdecydowanym atutem, tym bardziej, że jest ono niespotykane. Być może dlatego, że pani Terakowska pisała specyficznie, a ją okopałam się na podwórku młodzieżówek, ale ta historia nie kojarzyła mi się z żadną inną pozycją, co w dzisiejszych czas jest naprawdę niezwykłe. Umiejętność zaskoczenia jest znakiem rozpoznawczym "Samotności Bogów".

Rozkładam się na łóżku, a przede mną leży powieść Doroty Terakowskiej. Dotychczas przeczytałam ledwie kilkadziesiąt stron, ale wszystkie z rozdziawionymi ustami. "Dziwna..." to chyba jedyne określenie na jakie jestem w stanie się zdobyć. Może jeszcze "niepokojąca", ale nie w ten horrorowo-thrillerowy sposób. Ta powieść jest przede wszystkim INNA.

Kiedy decydowałam się na Dorotę Terakowską, miałam nadzieję na coś, co pobudzi mnie do refleksji nad światem, wiarą i otworzy mi oczy. Chociaż już na początku lektury zapomniałam o tym pragnieniu, później zostało ono zaspokojone. Wielokrotnie stawiano pytanie o istotę wiary, która zawsze wydaje się być jedyną słuszną... Dopóki nie przychodzi inna, lepsza. "A może wszystkie wierzenia są słuszne... Może zrozumienie, że bogowie wzajemnie się nie wykluczają nie jest równoznaczne z bałwochwalstwem?" — zdaje się mówić Terakowska. I choć akcja powieści nie toczy się w świecie znanym nam na codzień, przekazuje też ważną prawdę na temat współczesnego świata: "Lepiej być pewnym siebie, błądząc, niż niepewnym, mając rację...". Czasem pytania nie przynoszą odpowiedzi, tylko kolejne niepewności. I tak właśnie jest z tą książką.

Siadam na fotelu, wyciągam nogi i po raz kolejny zagłębiam się w to wyjątkowe uniwersum. Mrużę oczy, czytam jeszcze raz, nie zgadzam się, staram się zrozumieć... Odkładam i podnoszę. Próbuję jeszcze raz, ale w końcu odchodzę.

Niestety, powieść "Samotność Bogów" ma też swoje minusy. Po części można tak powiedzieć o bohaterach, którzy — chociaż skrupulatnie skonstruowani — nie pozostają w naszych umysłach na dłużej. Lepiej poznajemy wyłącznie Jona, z którym jest mi trudno się utożsamić. Mimo swojego rozwoju, momentami ciągle pozostaje mentalnym dwunastolatkiem, czyli takim chłopcem, jakim go poznajemy. Nie rozumiem wszystkich jego decyzji, aczkolwiek zaakceptowałam je, biorąc pod uwagę ogół sytuację.
Pozostałe postacie zdają się mieć tylko swoje role do odegrania, odpowiadają na pytania Jona, stawiają nam pytania, ale nie są nikim więcej, jakby istotę ich istnienia stanowiło istnienie Jona. I może właśnie tak jest. Jedyną postacią, którą polubiłam jest Wieśniaczka poznana podczas "światowidowych podróży". Jest myśląca, wielokrotnie nie zgadza się z Jonem, ale pozostaje odważną i prostą dziewczyną, a to się ceni.
Terakowska, wielokrotnie porównywana z Tolkienem, również ma swój specyficzny styl pisania. Jest on dość ciężki, choć jednocześnie barwny i płynny. Miło czytało mi się tę książkę, ale na raz byłam w stanie przeczytał niewiele stron. Dla jednych jest to plus, dla innych minus, a mi to specjalnie nie przeszkadzało.
Przeszkadzała mi natomiast inna rzecz: ta historia nie wywołała we mnie wielu emocji. Być może niewszystkie książki od tego są, ale losy Jona były mi dość obojętne. Ani się nie roześmiałam, ani nie rozpłakałam, ale przynajmniej myślałam. To nie była porywająca historia, była za to zastanawiająca.

Zbliża się godzina dwudziesta druga, a ja przewracam ostatnią stronę. Podobało mi się? Chyba tak. Urzekła mnie? Niestety nie. Zmieniło mnie? Na pewno.

"Samotność Bogów" D. Terakowskiej to dobry odpoczynek od przewidywalnego Young Adult, wilkołaków i niezwykłych nastolatek. To magiczna opowieść o poszukiwaniu i drodze, jednak jak każda magia nie nadaje się dla wszystkich. Unikalny styl autorki trzeba polubić, ale na pewno warto spróbować. Najlepszym podsumowaniem tej książki będzie cytat z "Eleonory i Parka": "Wyglądała jak dzieło sztuki, a sztuka nie może być po prostu ładna; sztuka ma wywoływać emocje".

                                                             Moja ocena: 7/10