Strony

czwartek, 20 sierpnia 2015

Sarah J. Maas, "Szklany Tron" i ja

Jest czwartkowy wieczór. Po kilkunastu minutach wahania zdejmuję z półki "Szklany Tron", część zamówienia, które przyszło poprzedniego dnia. Dla klimatu włączam muzykę filmową i kładę się na podłodze, zaczynając czytać. Decyzja o zagłębieniu się w świat Celaeny, Doriana i Chaola została podjęta. Tylko czy słusznie?

"Szklany Tron" autorstwa Sarah J. Maas opowiada nam historię Celaeny Sardothien — nastoletniej zabójczyni o niezwykłym harcie ducha i sarkastycznym poczuciu humoru, których nie złamał nawet rok morderczej pracy w kopalni Endovier. Pewnego dnia przybywa do niej książę z zaskakującą propozycją: albo zacznie współpracować z królem —  królem, którego z całego serca nienawidzi i który odebrał jej część dzieciństwa — lub wrócić do kopalni, by spędzić tam resztę swojego krótkiego życia. Wybór jest oczywisty nawet dla zbuntowanej Celaeny, bo czyż nie każdy z nas wybrałby życie? Osiemnastolatka wyrusza więc do szklanego zamku, aby stoczyć walkę o tytuł Królewskiej Obrończyni.

Zbliża się godzina czternasta, jest trzydziesty pierwszy lipca. Piątek. Zerkam na okładkę książki, ale niezbyt mnie korci czytanie. Przebrnęłam przez zaledwie kilkadziesiąt stron i nie mogę pojąć fenomenu tej książki. Oczekiwałam czegoś, co mnie zachwyci, wyrwie z życia na kilka dni, a dostałam zwykłą powieść — taką, która ani mnie ziębi, ani grzeje. "Przeczytałaś tylko kawałek, nie bierz się jeszcze za ocenianie!" — przekonuję samą siebie. Z wahaniem sięgam po książkę.

Na początku nie przemawiał do mnie styl autorki i trudno było mi połapać się w tym  świecie. Zupełnie nowe uniwersum,  bohaterowie, o których nic nie wiem, ogromne oczekiwania... Poczułam się mocno przytłoczona, a gdzieś z tyłu głowy czaił się głosik porównujący "Szklany Tron" do innych książek. Styl Sarah J. Maas wydawał mi się mdły i bez żadnego "pazura". Czekałam na rozwinięcie akcji, ale nie mogłam ukryć rozczarowania. Chciałam wielkiego bum, chciałam być powalona na kolana od pierwszych stron — nie byłam. Pierwsze wrażenie — niekorzystne, jednak nie było to winą książki. Mam radę na przyszłość dla samej siebie: hamuj swoje oczekiwania i podchodź do książki zarówno bez uprzedzeń, jak i bez ogromnych nadziei.

Przychodzi mi spędzić kolejne popołudnie z Zabójczynią Adarlanu i zauważam, że coraz łatwiej jest mi zdecydować, czy poświęcić czas na kolejne strony. Siadam na łóżku, ale po chwili zupełnie nie mogę sobie znaleźć miejsca. Targają mną emocje — tak, okazuje się, że jednak ta powieść wywołuje we mnie jakieś emocje, a losy Celaeny mnie obchodzą. "Czyżby nie było tak źle, jak się spodziewałam? A może... Może... Jest całkiem dobrze?"

Pomysł na fabułę wydawał mi się dość oryginalny, lecz jako osoba czytająca nałogowo dopatrzyłam się pewnych zbieżności z innymi książkami. Nie były jednak one aż tak widoczne jak np. w przypadku "Rywalek" Kiery Cass — no i bądźmy szczerzy: na rynku literackim jest tyle książek, że coraz trudniej czytelnika zaskoczyć. Sarah J. Maas, tworząc nowe uniwersum, dała sobie duże pole do popisu, jednak w mojej opinii nie zostało ono do końca wykorzystane. Niewiele dowiadujemy się o prawach rządzących tym światem, ludności, a jedyną podporę, jeśli chodzi o geografię krainy stanowi mapka. Choć jest ona pomocna, to sięgając po powieść oczekiwałam większego dopracowania opisów.
Zastanawiałam się też dlaczego obrońcy króla poszukuje się w więzieniu — czyż kluczową cechą na takim stanowisku nie powinna być lojalność? Ciężko oczekiwać oddania od zabójczyni, która szczerze cię nienawidzi. Nie rozumiem toku myślenia króla Adarlanu i — według mnie — w tym miejscu fabuła nieco kuleje.
Kolejny minus w dzienniczku pani Maas wpisuję w rubryce "nieprzewidywalność". Znacznie szybciej od Celaeny domyśliłam się, kto jest przyczyną tych wszystkich zbrodni w zamku. Choć nie jestem osobą w mig rozszyfrowująca wszelkie zagrania autorów, ta zagadka nie sprawiła mi trudności.

Od godziny męczy mnie potworny ból głowy, a oczy same się zamykają, ale nie odkładam książki. Z niecierpliwością przewracam kolejne strony, zagryzam usta z napięcia, aż w pewnym momencie wychodzę się przewietrzyć.  " Celaena musisz to wygrać!" — powtarzam w myślach jak mantrę — "Proszę, Chaol, Dorian, zróbcie coś! To nie fair! Nie bawię się tak! Pomóżcie jej...". I choć rozsądek wskazuje coś innego, ja nawet nie zastanawiam się nad pójściem spać. Muszę czytać dalej.

Czymś, co na starcie zniechęciło mnie do tej powieści są imiona bohaterów — w szczególności panny Sardothien. Jak właściwie mam je wymawiać? "Selena"? "Selajna"? "Selina"? Nie przepadam za używaniem aż tak niespotykanych imion — nawet jeśli jest to spowodowane tworzeniem nowego świata — bo rodzi to niepotrzebne trudności. Czy fabuła ucierpi, gdy Celaenę zamienimy na Katherine czy Anne?
Bohaterowie są porządnie wykreowani: mają własne charaktery, które utożsamiam z nimi i z nikim innym; są stali w uczuciach (poza Sardothien w "Koronie w mroku"); są wielowymiarowi. Można odnaleźć w nich cząstkę siebie i szczerze polubić. Wydają się być realni — tak, jakby mogli wyjść z książki i rozpocząć życie w naszym świecie. Chaol i Dorian podobają mi się jako mężczyźni i choć mają odmienne charaktery nie potrafię między nimi wybrać.
Jednak i ich dotyka pewna irytująca przypadłość — rumienienie się. Na kartach tej powieści postacie setki razy się czerwienią, co w pewnym momencie staje się naprawdę uciążliwe. Aż chciałoby się powtórzyć za moją babcią: "Chłop jak dąb, a czerwieni się niczym panienka na wydaniu" ;)

Przewracam ostatnią stronę i zamykam książkę. Odkładam książkę na półkę i zamyślona zatrzymuję się. Spoglądam na grzbiety okładek z pewnym rozrzewnieniem. "I co? Czyżby to był już koniec?... Och, nie. To dopiero początek." — myślę i z uśmiechem wyjmuję "Koronę w mroku", drugą część cyklu.

"Szklany Tron" nie znajdzie miejsca wśród moich ulubionych książek, jednak miło spędziłam przy niej czas. Bilans plusów i minusów jest korzystny dla Sarah J. Maas. Muszę przyznać, że dawno żadna książka nie wzbudziła we mnie aż takich emocji. Ponadto po lekturze kolejnego tomu mogę przyznać, że warsztat autorki się rozwija i warto kontynuować serię. Jeśli lubicie fantastykę, książki Young Adult i macie już dość mdłych bohaterek — z czystym sumieniem polecam wam tę książkę. Być może lepszym rozwiązaniem jest wypożyczenie tej książki z biblioteki niż kupowanie, ale nie będzie żałować czasu poświęconego losom Celaeny Sardothien.
Moja ocena: 7/10

6 komentarzy:

  1. Tyle osób chwali te książki..,niestety to nie moja tematyka,ale kto wie może kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Właściwie ciężko mi przyporządkować tę powieść do konkretnego gatunku; myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie: trochę fantastyki, romansu, kryminału. Ty zdecydujesz, ale ja radzę spróbować :)

      Usuń
  2. Nawet nie słyszałam o takiej książce :D ale mimo, że znalazłaś kilka minusów i tak się skuszę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Ja usłyszałam o niej od Darii z Więcej Książków, która wychwalała ją pod niebiosa. To miło, że się skusisz :)

      Usuń
  3. "Ciężko oczekiwać oddania od zabójczyni, która szczerze cię nienawidzi. Nie rozumiem toku myślenia króla Adarlanu" Ale król był nieprzechylny, decyzji młodego księcia.
    Ja wybrałabym Doriana (uwielbiam to imię), a imię głównej bohaterki czytałam Celena, chociaż nie wiem czy dobrze :)

    http://odkryc-tajemnice-ksiazek-recenzje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tzn. Ja nie rozumiem samej idei takiego turnieju, bo większość - jeśli nie wszyscy - kandydatów pochodziła z takiego mętu społecznego.
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń

Jeśli przeczytałeś - proszę, skomentuj. Zawsze milej pracować ze świadomością, że ktoś to czyta :)