Strony

wtorek, 25 sierpnia 2015

Lauren Oliver, "7 razy dziś" i raz recenzja

Przeglądam listę ebooków w telefonie. "Nie znam, nie mam ochoty, nie mogę otworzyć..." Mój wzrok pada na Lauren Oliver. Wpatruję się w "7 razy dziś" i w końcu się decyduję. Nie mam przy sobie żadnej książki, jestem w Sopocie, a nie chcę wydawać wspólnych pieniędzy na własne zachcianki. "Tak, to może być dobry zapełniacz czasu".

"7 razy dziś" opowiada historię nastoletniej Samanthy Kingston, która... Umiera. Ginie w wypadku samochodowym, ale nie trafia ani do czyśćca, na Pola Elizejskie czy też tam, gdzie się spodziewacie.  Ona nawet nie przestaje istnieć. Po prostu od nowa przeżywa dzień swojej śmierci. Budzik, wyjście do szkoły... I tak 7 razy. Każdego dnia ma nowy sposób na uwolnienie się z tego błędnego koła. Z jakim skutkiem? Ode mnie się tego nie dowiecie.

Przewijam kolejne strony. "Czytadło" — myślę — "Nawet przyjemne, ale czytadło. W sumie, co mi szkodzi trochę poczytadłować?". Już wiem, że z tą książką będę się zmagać jakiś tydzień, bo nie wygląda na taką, która pochłonie mnie bez reszty.  Rozkładam się na balkonie, próbuję czytać, ale, co chwila coś mnie rozprasza. Czyżby nawet para spacerująca z psem była bardziej pasjonująca od mojej lektury?

Trudno mi powiedzieć, czy pierwsze wrażenie było korzystne; chyba nawet nie myślałam w tych kategoriach. Tym razem nie miałam problemów z wdrożeniem się w fabułę, zaciekawiły mnie już pierwsze akapity książki, jednak nie porwały. Choć chciałam poznać całą historię, to nie mogłam do niej przysiąść i przeczytać "na raz", z powodu, którego sama nie znam. Być może odpychał mnie styl autorki, a może po prostu nie lubię czytać o amerykańskich college'ach i ich uczniach. Dość daleko mi do ich postrzegania świata i najczęściej nie rozumiem, czym się kierują. Miałam też wrażenie, że Lauren Oliver na siłę stara się ich ukazać jako naiwny motłoch o mózgu zbiorowym — żeby bardziej widoczna była późniejsza przemiana. Ja jednak tego nie kupuję, bo nie wierzę w całkowitą bezmyślność.

"Bla... Bla... Bla... No ileż można?!" — zniecierpliwiona odkładam tablet. Opisy nic nieznaczących przemyśleń głównej bohaterki i schematyczność coraz bardziej mnie irytują. Czuję, że powieść zdecydowanie wykracza poza moje gusta. Ma wzloty i upadki, ale momentami zwyczajnie nie mam ochoty jej czytać. "Głupiutka" — ciśnie mi się na usta — "Chociaż ta książka przekazuje jakieś wartości, to nie mogę się pozbyć wrażenia, że jest głupiutka i naiwna". Coraz poważniej zastanawiam się, czy nie marnuję swojego czasu i czy nie lepiej sięgnąć po coś innego.

Zacznijmy od tego, że trudno było mi było pojąć samą istotę powieści, czyli pętlę czasu. Cały czas próbowałam ją wpasować w schemat zmieniacza czasu Hermiony Granger czy też teorii światów alternatywnych rodem ze "Świata Zero" Rafała Kosika. No, bo jak to tak przeżywać taki "Dzień Świstaka", na jakich zasadach to działa?
Później natomiast przyzwyczaiłam się do schematu aż za bardzo. Momentami byłam znudzona i miałam dość Samanthy, chciałam, by w końcu obudziła się 13 lutego. Aby przetrwała Dzień Kupidyna, nieszczęsny piątek, 12 lutego, dzień swojej śmierci i dała mi spokój.
O, skoro już jesteśmy przy "Dniu Świstaka" to widzimy, że Lauren Oliver nie jest autorką pomysłu na powtarzanie się tego samego dnia. Poszukałam trochę na ten temat, ale albo nie umiem szukać, albo nie jest to zabieg zbyt często stosowany w literaturze.
"A jednak doczytałaś tę książkę" — pomyślicie zapewne. Zgadza się, doczytałam ją nawet z pewną przyjemnością. Lauren Oliver trafiała w moje poczucie humoru raz za razem, a czasem sprawiała, że jej historia mnie pochłaniała na kilkadziesiąt minut.
Bilans jest prosty. Początek: 0,5 Środek: 0 Koniec: 1. W systemie zero-jedynkowym, oczywiście ;)

Rzucam tablet na łóżko i zaciskami zęby. "Sam, jak możesz być taką suczą?!" — myślę, bo główna bohaterka coraz bardziej mnie irytuje. Mam jej dość tak bardzo, jak niegdyś Eadlynn z "Następczyni". Biorę trzy głębokie wdechy i ponownie sięgam po ebooka, ale czytam tylko kilka minut. Najchętniej wskoczyłabym do powieści i pomogła Samanthcie Kingston definitywnie umrzeć. Tym razem odrzucam czytanie na kilka dni.

Być może miałam przesyt amerykańskiej młodzieży (równolegle z czytaniem wróciłam do oglądania "Pretty Little Liars"), ale czy oni naprawdę są TAK BARDZO zdemoralizowani? Irytowało mnie ich zachowanie, bo moje jest od tego dość odległe. Nie rozumiałam ich, po prostu nie rozumiałam.
Później jednak stali się mi bliżsi, mniej sztuczni i szukający poklasku, a psychicznie obnażeni. Wreszcie stali się ludźmi.
I chociaż doceniam przemianę Samanthy, wydaje mi się ona przesadzona, a wręcz naiwna. Dziewczyna w tydzień zmieniła swoje nastawienie do świata i odnalazła miłość życia. Jasne to był wyjątkowy tydzień, ale czy takie zmiany faktycznie są możliwe? Nie wiem.
Bohaterowie nabierają charakteru wraz z rozwojem powieści, a my odkrywamy o nich nowe fakty. Początkowo trudno mi było się z kimkolwiek zżyć, ale ze zdziwieniem zauważyłam, że rozstanie nie należało do najłatwiejszych.

Wow. To koniec. TAKI KONIEC. Patrzę w lustro i choć ciągle wyglądam tak samo, ta książka coś we mnie zmieniła. "Może pora zabrać się za trylogię <Delirium>?" — w myślach dopisuję ją na i tak aż za długą listę TBR. Bo nie żałuję spotkania z Lauren Oliver.

Czasem książka mnie nudziła, a czasem bawiła. Raz odkładam ją zirytowana, a raz zaintrygowana. Mimo minusów cieszę się, że ją przeczytałam. Ale czy Wy powinniście?
Jeśli lubicie tematykę college'y i amerykańskiej młodzieży jest to dobry wybór, bo książka ta, oprócz niewymagającej fabuły, zawiera też morał i przekazuje pewne wartości. Jeśli jednak nie jesteście przekonani do "7 razy dziś" ja nie będę Was namawiać. Jest sporo lepszych książek i być może lepiej nimi się zająć.
To przyjemna lektura na kilka wieczorów, która jednak w żaden sposób mnie nie porwała.
Moja ocena: 5,5/10

9 komentarzy:

  1. Nie czytałam jeszcze tej autorki ale zamierzam zacząc raczej od "Delirium".
    Przyjmnie sie czyta twoje recenzje,miałam wrażenie jakbyś mi to opowiadała mimo że Cie nie znam :)
    obserwuje W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak chyba nie zaobserwuje bo nie widze "obserwatorów" a szkoda!

      Usuń
    2. Dziękuję za komentarz, to bardzo miłe :) Gadżet do obserwowania już dodany, zaraz napiszę Ci to jeszcze na blogu :)

      Usuń
  2. Miałam ją kiedyś w planach, ale to było dawno i nieprawda. Przeszło mi.
    Fajna recenzja, bardzo przyjemnie się czytało :) Chętnie zaobserwuję jak tylko dodasz gadget - proszę, daj mi znać u mnie gdy (o ile w ogóle) to zrobisz, bo mam pamięć dobrą, ale krótką :)

    in-corner-with-book.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, miło się zrobiło :) Gadżet dodany, zaraz napiszę to u Ciebie.

      Usuń
  3. Czytałam ją jakiś rok temu wracając pociągiem z wakacji i pamiętam, że pochłonęłam ją w całości w czasie tej podróży. Mam z nią bardzo dobre wspomnienia ;)

    Zapraszam serdecznie do mnie na www.maialis.pl ;) Liczę, że zostaniesz na dłużej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Już dodaję Cię do obserwowanych.

      Usuń
  4. Czytałam 7 razy dziś już dawno temu, ale pamiętam, że podobała mi się ta książka, mimo że siedmiokrotne powtarzanie jednego dnia stało się z czasem dość nużące. Zwłaszcza podobała mi się przemiana Sam z rozkapryszonej, pustej dziewczyny w kogoś świadomego swoich czynów i empatycznego.

    Books by Geek Girl

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz bardzo fajny styl pisania recenzji :) Zgadzam się z Natalia recenzuje - odniosłam takie samo wrażenie. Książkę myślę, że przeczytam, chociaż nie w najbliższym czasie. Zaciekawił mnie motyw przeżywania tego samego dnia kilka razy w zależności od podjętej decyzji, ale jestem pewna, że już go kiedyś widziałam.

    Widzę, że niedawno zaczęłaś blogować tak jak ja. Serdecznie zapraszam do mnie :)http://lekturia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś - proszę, skomentuj. Zawsze milej pracować ze świadomością, że ktoś to czyta :)